wtorek, 22 września 2015

Rozdział XXVIII






   Poniedziałek


- Nina wstawaj… - Powiedziała cicho Majka wlekąc się noga za nogą przez pokój przyjaciółki.

-Mmm… Nie… Jeszcze chwilę… - Wymruczała niezadowolona szatynka i przewróciła się na drugi bok, robiąc trochę miejsca na łóżku. Niebieskooka korzystając z okazji padła na nie niczym zwłoki i zmrużyła na powieki. Wesele i poprawiny zupełnie wyssały z niej całą energię. Do domu wróciły kilka minut po 3:00, a dzisiaj musiały normalnie wstać do pracy. Poczuła jak odpływa. – Kilka minut nie zaszkodzi… - Wymruczała sama do siebie i zasnęła.

- Majka! – Wydarła się na cały głos panna Tul. – Zaspałyśmy!

- Że co!? – W trybie natychmiastowym zeskoczyła z łóżka.

- Miałaś mnie obudzić! – Odpowiedziała jej współlokatorka z wyrzutem.

- Mogłaś wstać to twoja wina! – Odburknęła w pośpiechu szukając telefonu. – Cholera! Muszę wyjść za niecałe 15 minut, inaczej się spóźnię… - Miałczała płaczliwym głosem.

- Nie wierzę! Stempla nie ma od rana! Nie mogę pozwolić sobie na opóźnienie! – Nina wyskoczyła spod kołdry, w biegu otworzyła pierwszą z brzegu szafkę i wybrała zupełnie przypadkowe ubrania. – Ty już gotowa!? – Zapytała zdziwiona, kiedy w końcu opuściła łazienkę.

- Mówiłam! Nie mogę się spóźnić. Miłego dnia. – Zawołała i trzasnęła drzwiami.



   Salon fryzjerski



Nina odetchnęła z ulgą, kiedy tylko dotarła do zakładu. Żadnych klientów. Tylko Oktawia nerwowo dreptała przed drzwiami czekając, aż ktoś z łaski je otworzy.

- Już jestem! – Zawołała szefowa nic nie dając po sobie poznać. Przekręciła zamek i wpuściła pracownicę. Zaczęła gorączkowe przygotowanie, pierwsza klientka miała pojawić się lada moment.

- Dzień dobry! – Zawołała szczęśliwa pani Gabriela wchodząc do środka.

- Dzień dobry, dobry… - Przywitała ją z firmowym uśmiechem panna Tul. – To co dzisiaj robimy? – Spytała, kiedy kobieta usadowiła się już na fotelu.

- Chciałabym rozjaśnić włosy. – Mówiła. – Ten ciemny brąz już mi się znudził.

- Rozumiem. – Odpowiedziała zadowolona i zaczęła przygotowywać mieszankę do włosów. Po krótkiej chwili już była gotowa do działania. Ostrożnie rozczesała niesforne pukle włosów i zaczęła oddzielać pojedyncze pasemka. Po niecałych 10 minutach robota była prawie zakończona.

- Dzień dobry. – Usłyszała głos osoby, która przed chwilą przekroczyła próg salonu.

- Słucham? – Spytała spoglądając ukradkiem na gościa.

- Chciałby, umówić się na strzyżenie. Miałaby pani dzisiaj czas? – Wyrecytował szybko nie wysoki brunet.

- Tak… Tak… Oktawio! Jak wygląda grafik!? – Ponagliła pracownicę.

- Może pan przyjść tak około 10:00? – Spytała studiując notatnik Niny.

- Tak oczywiście. – Odpowiedział zadowolony i wyszedł.

- A tak w ogóle… To, który dzisiaj mamy? Zupełnie straciłam rachubę czasu? – Rzuciła beztrosko fryzjerka.

- Szósty września… - Dotarło do jej uszu. Zielonooka zamarła w bezruchu.

- To… To już jutro… - Wyszeptała, nie wierząc we własne słowa. Czuła jak traci równowagę, jak coraz ciężej utrzymać jej się na nogach. Bezwładnie oparła się o szafkę stojącą obok.

- Wszystko dobrze? – Spytała zmartwiona pracownica.

- Tak, tak… - Wymruczała zielonooka. – To ciśnienie. Zrób mi kawy. – Dodała słabo.  Podeszła na chwilę do biurka, aby upić łyk gorącego naparu. Przymrużyła oczy. Kawa przyjemnie parzyła ją w przełyk, orzeźwiając umysł. – Cholera… - Zaklęła cicho. Nie pamiętała, o której dokładnie położyła rozjaśniacz na włosy klientki. Nie zwróciła na to uwagi. Wiedziała, że z tym specyfikiem nie ma żartów. Spojrzała na osobę, która siedziała przed nią. Westchnęła. – Proszę podejść do umywalki. Sądzę, że już wystarczy. Kobieta postała jej pytające spojrzenie.

- Ach te ulepszone formuły… Wszystko działa tak szybko. – Zaszczebiotała i przesiadła się na inny fotel. Nina odkręciła wodę i zaczęła spłukiwać rozjaśniacz.

- No nie… - Jęknęła. – Włosy miały barwę pomarańczy. Wiedziała, że nie o to chodzi pani Gabrieli.

- Co to ma być! – Wzdrygnęła się. – Miał być miodowy blond! – Grzmiała.

- Przepraszam…

- Nie obchodzi mnie to! Ma pani coś z tym zrobić! – Rzuciła piorunujące spojrzenie w kierunku dziewczyny.

- Najbezpieczniej było by poczekać około tygodnia…

- Nie będę za niczym czekać! Nie pokażę się tak na ulicy! Proszę położyć rozjaśniacz jeszcze raz! – Zażądała.

- W takim razie… Włosy będą bardzo zniszczone i łamliwe… Zapraszam panią, co trzeci dzień na kurację odnawiającą, na koszt firmy. – Przełknęła ślinę, ten zabieg należał do jednych z droższych. – Po trzech próbach zadecydujemy, co dalej. – Dodała, widząc jak klientka się uspakaja.

- Zgoda. – Odpowiedziała twardo, patrząc z niezadowoleniem w swoje odbicie w lustrze.



   FOLK DESIGN



- Pani dyrektor! Co z rozliczeniami? – Dało się słyszeć głos Katarzyny.

- Na biurku. – Odpowiedziała wypełniając kolejną już dziś korespondencję.

- Już się bałam, że jej nie mamy. – Odetchnęła z ulga sekretarka.

- Wszystko jest pod kontrolą. – Posłała jej delikatny uśmiech. – Pośpiesz się. Zanieś je do gabinetu prezesa i wracaj szybko. Tu masz rozpiskę. – Wyciągnęła w jej kierunku kartkę. – Na jej podstawie masz napisać opis jednego z projektów. Ja zajmę się drugim. Musimy współpracować. Sztokholm jest na wyciągnięcie ręki. – Mówiła z kamiennym wyrazem twarzy.

- Tak jest pani dyrektor. – Odparła potulnie i opuściła gabinet. Majka spojrzała na swoje biurko. Od dawna piętrzyły się na nim sterty papierów. Przejrzała segregator, który wręczono jej, kiedy zatwierdzono jej współpracę z działem do spraw rachunkowości. Wszystko było z nim w porządku. Faktury, przypisy, rozliczenia… Tutaj nie miała już, co robić. Kasia spisała się, to można było jej przyznać. Chwyciła kolejny papier i mechanicznie złożyła na nim swój podpis. Kolejny i następny. W końcu doszła do wniosku, że przejrzy nową kolekcję i tak jak zawsze stworzy rysopis jej reklamy.

- Wróciłam… - Mruknęła cicho Kasia.

- Dobrze. Bierz się do pracy. – Pochwaliła ją szefowa.

- A to dla pani. – Podała jej kilka raportów.

- Dla mnie? – Spytała zdziwiona.

- Są ogólne. Miały trafić do Mazura i Czeklińskiego, tego od mediów, ale panowie są tak zapracowanie, że widocznie o nich zapomnieli. Czemu by nie zgłosić swojej chęci pomocy. – Uśmiechnęła się tryumfalnie. Widać, że naprawdę zależało jej na tym wyróżnieniu. Świetnie radziła sobie nawet w tym wyścigu szczurów, który momentami wykańczał już samą Majkę. Jednak jej zapał dodawał młodej dyrektorce chęci i sił, wiedziała, że razem ze swoją współpracownicą mogą przenosić góry.





   Nina błąkała się już od pewnego czasu po jednym ze sklepów znajdujących się blisko cmentarza. Uważnie przyglądała się regałom, na których piętrzyły się znicze. Nadal nie wierzyła, że zamierza coś tu kupić… Nadal do niej nie docierało, że on nie żyje… Nadal nie chciała myśleć o tym, że już go nie spotka… Przetarła dłonią zmęczoną twarz. Czuła się jak w transie. W końcu zrezygnowana chwyciła dwa, według niej dobrze wyglądające szkiełka i ruszyła dalej. Wyciągnęła dłoń, po wieniec żółtych róż, który nie wiedziała, czemu przykuł jej uwagę. Podeszła do sprzedawczyni, zapłaciła i jak najszybciej opuściła to miejsce. W drodze powrotnej, zatrzymała się w parku i bez sił opadła na ławkę. Zakupy ostrożnie położyła obok swojej nogi. Głowę oparła na dłoniach i utkwiła wzrok w wieńcu. Nagle coś ją oświeciło. Poczuła silne ukłucie w sercu. Jak mogła zapomnieć? Zacisnęła powieki, aby pohamować łzy. Żółty, ulubiony kolor jej pierwszej i wielkiej miłości – Jarka. Zawsze nosił na sobie żółtą koszulę lub t-shirt, kontrastował to wszystko z czarnymi spodniami i wiszącymi przy nich szelkami. Kiedy miewali gorsze dni, on zawsze przypinał jedną szelkę do szlufki jej szortów i z szarmanckim uśmiechem przyciągał ją do siebie. Przepraszał. Całował w czubek nosa. – Uśmiechnęła się na samo to wspomnienie. Żółty plecak, którym oberwała na jednej z przerw w liceum… Żółta róża, którą otrzymała od niego na pierwszej randce… Żółty kolor liści klonu, pod którym po raz pierwszy ją pocałował… Żółta kołdra, pod którą uwielbiała sypiać, kiedy pokłóciła się z ojcem i uciekała z domu… I w końcu żółta Yamaha, którą tak oboje kochali jeździć… Na której zginął... Jedna słona łza spłynęła po jej policzku. Żółty kwiat, który wcisnęła mu do dłoni, kiedy leżał w trumnie… Żółty znicz, który zapaliła jej matka… Pierścionek, z żółtym oczkiem, który dawniej lśnił na jej palcu i niedotrzymane słowo… - Obiecałeś..! –Wyrzuciła z siebie tłumiąc szloch. – Obiecałeś mi… - Łkała dalej. Cała się trzęsła. Położyła się na ławce, przechylając się w bok. – Obiecałeś mi… - Wyszeptała z utkwionym wzrokiem w jednym, odległym punkcie.



Ulica 3 maja



- No hej! – Zawołała szczęśliwa Majka widząc swoją kuzynkę.

- Cześć! – Odpowiedziała jej buziakiem w policzek. Obie przeszły do salonu.

- Pijesz kawę..? – Spytała.

- Standardowo herbatę. – Uśmiechnęła się do niej Ewa.

- Mogę wiedzieć, co tak ważnego się stało, że zjawiasz się u mnie na samym początku tygodnia? – Puściła w jej kierunku oczko i ruszyła do kuchni.

- To Przemek! – Doszło do uszu niebieskookiej.

- Mmmm… Zamieniam się w słuch. – Mruknęła zadowolona.

- On jest taki cudowny! Nie potrzebnie panikowałam! Po prostu miał trochę pracy.  Odezwał się w środę… - Szczebiotała szczęśliwa Ewka. W tym momencie niepostrzeżenie uchyliły się drzwi wejściowe i do mieszkania wślizgnęła się Nina. Nie miała najmniejszej ochoty na konfrontację ze współlokatorką. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała znajomy głos. Zasłoniła twarz włosami, aby nie było widać, że płakała i na palcach niczym mysz, przemknęła przez salon, ciągnąc za sobą torby z zakupami. Cicho zamknęła za sobą drzwi. Chciała być sama. – No i rozmawialiśmy przez kilka dni. I w końcu… Nie uwierzysz! Zaprosił mnie na randkę. – Opowiadała jak nakręcona. – Droga restauracja, cudny nastrój i on… Jeszcze przystojniejszy niż za pierwszym razem… - Rozczuliła się. Majka z emocji zapomniała o gorącym kubku, który oparła na kolanie.

- Auć! – Zawołała, masując oparzone miejsce. – Kontynuuj! To jest lepsze niż książka. – Ponaglała brunetkę.

- Okazało się, że naprawdę lubi dzieci i nie ma nic przeciwko moim. Rzucił nawet coś w stylu, że chętnie je pozna. – Dziewczyna, aż promieniała. – I nie wiem nawet jak to się stało, ale… - Zarumieniła się lekko.

- Ale co? – Spytała zadziornie panna Ludwiczak.

- Ale wylądowaliśmy razem w łóżku. – Spuściła wzrok.

- No proszę pani Ewa taka gościnna w kroku. – Prychnęła Majka, przypominając sobie tekst, jaki często używał jej brat.

- Eee tam… Od razu gościnna. – Buchnęła śmiechem.

- Dobra, dobra… Ja tam swoje wiem! – Majka nie przestawała się z nią droczyć.

   Nina siedziała na parapecie i chlipała cicho obserwując, co się dzieje na zewnątrz. Miasto spowił już mrok, naokoło było szaro i zbierało się na deszcz. Nawet pogoda zdawała się podzielać nastrój szatynki. Omiotła wzrokiem wnętrze pokoju. Każdy przedmiot coś symbolizował, każdy przedmiot coś przypominał. Wszystko zaczęło zlewać się w całość, głowę zalewało jej miliony wspomnień. Zrezygnowana zeskoczyła i wygodnie ułożyła się na łóżku. Było stosunkowo wcześnie, a ona czuła się zmęczona jak nigdy. Szczelnie owinęła się cienką kołdrą i wtuliła twarz w poduszkę. Jej oddech powoli się uspakajał. Chciała zasnąć. Zapomnieć...



   „Szczęśliwa dziewczyna biegała wokół chłopaka przedrzeźniając się z nim.

- No proszę! – Wołała błagalnie, kiedy rzucił ją na łóżko i zaczął gorączkowo łaskotać. – Tylko raz! – Broniła się usilnie.

- Ile to razy już to słyszałem..? – Zamyślił się sztucznie czarnooki. Osiemnastolatka zrobiła naburmuszoną minę. – Ok. Tylko bez fochów mi tu. – Uśmiechnął się słodko i cmoknął ją w czubek nosa.

- Wiedziałam! – Krzyknęła i z euforią pobiegła w kierunku komody po swój ulubiony grzebień. Chłopak wygodnie usadowił się na obracanym krześle.

- To co dzisiaj? – Spytał tłumiąc śmiech. – Kolejna część darmowych praktyk? – Rzucił wzrokiem na swoją dziewczynę. Wyglądała ślicznie. Uwielbiał oglądać ją w sukienkach. Wydawała się wtedy taka krucha i słodka. Czuł na sobie odpowiedzialność. Chciał ją chronić ją przed całym światem, wiedział, co dzieje się w jej domu. Był świadom tego jak wiele ma problemów. Mimo wszystko potrafiła z każdej sytuacji wyjść ze szczerym uśmiechem.

- Coś nie tak? – Rzuciła trochę zmieszana poprawiając kosmyk, który niesfornie wił się na jej ramieniu.

- Nie. Jest wręcz idealnie. – Nie odrywał od niej wzroku. Mimo, że byli parą od przeszło już roku, nadal nie dowierzał, że przez przypadek poznał kogoś, z kim nie powinien mieć nigdy styczności. Ona piękna, bogata. Jej ojciec był prawdziwą szychą prowadząc swoją firmę finansową, matka wzorem pani domu. Często brylowali na największych salonach stając się jeszcze bardziej szanowanymi i podziwianymi ludźmi. Nie było osoby w Łodzi, która nie znałaby dyrektora Tul.  I on… Chłopak z przedmieścia. Mieszkający w małym, trzypokojowym domku. Syn pracownika jednego ze sklepów budowlanych i kasjerki. W mieszkaniu zielonookiej czuł się nie na miejscu. Potrząsnął lekko głową.

- Hej… Co jest? – Z zamyślenia wyrwała go szatynka.

- Nie, nic… Co w końcu czeszesz? – Spojrzał na gazetę leżącą na biurku.

- To. – Pokazała mu delikatne dobieranego warkocza, ciągniętego przez połowę głowy i zaplecionego w kok łudząco podobny do róży. W dłoni trzymała grzebień w żółtym kolorze. Jego uchwyt pomalowany był czarnym i czerwonym pisakiem, co dodawało mu uroku. Słodkie zwierzątka, śmieszne postacie, wzorki, zygzaki wszystko było twórczością Jarka, przez to stał się on jej ulubionym. Delikatnie przeczesała kruczoczarne włosy chłopaka.

- Może powinienem je ściąć? – Spytał żartobliwie.

- Nie! Do ramion są idealne. – Musnęła jego szyję. – Nikomu tak nie pasują jak tobie. – Uśmiechnęła się słodko i zaczęła czesać fryzurę. Po niecałych 10 minutach wszystko było już gotowe.

- Naprawdę powinnaś się tym zając. – Pochwalił ją, z reszta jak za każdym razem.

- Wiesz, że ojciec mi na to nie pozwoli… - Mruknęła niezadowolona i usadowiła się na jego kolanach.

- Chyba masz prawo do własnego zdania. Jesteś już dorosła. – Przycisnął ją do siebie.

- Powiedział, że jeśli nie skończę szkoły i nie zacznę pracować dla jego firmy tak jak Arek, to mnie wydziedziczy i nigdy nie spotkam już nikogo z rodziny. – Szeptała drżącymi wargami. Jarek chwycił za jej podbródek i zmusił do tego, aby spojrzała mu w oczy.

- Nina… - Wymruczał jej imię. - Kiedyś zabiorę cię tam… Gdzie nikt nie będzie nam mówił, kim mamy być i co mamy robić... Tylko ty i ja... Będziemy szczęśliwi… - Mówił z pełną powagą.

- Obiecujesz? – Spytała ze łzami w oczach.

- Obiecuje. – Odpowiedział i ucałował ją. Dziewczyna obdarzyła go dziwnym spojrzeniem. Słyszała coś… Telefon? Nie miała go przy sobie. Nerwowo obróciła się oby go znaleźć. Gdy spytała się chłopaka, czy znów go przetrzymuje odpowiedziała jej głucha cisza, a jego już nie było.

- Jarek! – Zawołała, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. – Nie! Nie! Nie! – Zaczęła protestować, gdy cały obraz się rozmywał. Jedyne, co słyszała, to cichą, spokojną melodję.”



- Jarek… - Zerwała się z jego imieniem na ustach. Nie było go. Nerwowo spojrzała na siebie. Była w swoim pokoju, w Bełchatowie. Cała zalana potem, dyszała ciężko.

- To… To był tylko… Tylko sen… - Szeptała nie dowierzając. Nagle coś usłyszała. Telefon!

- Jarek! – Zawołała, kiedy tylko kliknęła zieloną słuchawkę.



   Majka siedziała nad nowym projektem już od kilku dobrych godzin. Nogi jej zesztywniały, a ból pleców dawał się we znaki. Zrezygnowana wypiła kolejny łyk kawy. Nadal nie wiedziała, kiedy Nina wróciła do domu, a gdy godzinę temu zajrzała do jej pokoju, ta spała już w najlepsze. Doszła do wniosku, że musiała mieć ciężki dzień w pracy, gdyż to ona zawsze przesiadywała całe noc. Nie zastanawiając się zbyt wiele, wklepała kolejną nazwę, cenę, projektanta… Zaczynało ją to męczyć. Nie zdążyła skończyć tego dziadostwa w pracy, nadgodziny… I tak nie dała rady. Jeszcze te cholerne mdłości. Zastanawiała się, czy to wina dziecka, czy ilości kofeiny, jaką przyswoił jej organizm. Czuła się podle, wiedziała jak zareagowałaby Michał, gdyby dowiedział się o wszystkim. Pewnie zrobiłby jej aferę, a później szedł na kolanach przez pół Bełchatowa, aż w końcu poddałaby się i wzięła urlop. Zastanawiała się nad tym, jak zareagowała jego była żona, na pewno już się dowiedziała. Jak nie od Michała, to od Olka. Na pewno już rzucała talerzami i zrobiła aferę Miśkowi, mimo że już nie są parą. Westchnęła i czule pogładziła brzuch.

- Jeszcze tylko Sztokholm i to się skończy. – Mówiła cicho. – Dam spokój z pracą… Ale teraz… To jest mi potrzebne… Musisz jeszcze troszkę wytrzymać. – Szeptała.



   - Jarek..? – Powtórzyła niepewnie.

- Jaki Jarek! Nina! Co ty odpiepszasz!? – Usłyszała, w pierwszej chwili nie rozpoznała rozmówcy.

- Karol… - Mruknęła.

- A kto inny… - Burknął podenerwowany.

- Przepraszam… Coś mi się ubzdurało… - Mówiła roztrzęsiona.

- Czemu płaczesz? – Spytał z troską, nagły gniew zniknął. Niemal podskoczyła. Skąd on to wiedział.

- Nie… Nie płaczę… - Dodała cicho.

- Za dobrze cię znam… Co się stało? Kim jest ten koleś i co ci zrobił? – Rzucił z irytacją.

- Nikim… - Zacisnęła powieki. – Nikim ważnym. – Z jej gardła wydobył się cichy szloch.

- Skurwiel… Ma szczęście, że nie ma mnie w Bełchatowie! – Warknął.

- Proszę… Daj spokój… - Łkała.

- Jak mam być spokojny! Skoro moja dziewczyna szlocha teraz do telefonu! – Ciskał piorunami.

- On… Jest już nieszkodliwy. – Ciągnęła spokojnym głosem zielonooka.

- Nie szkodliwy!? Nina! O on ci do cholery zrobił!? – Słyszała przyśpieszony oddech siatkarza. Był teraz na rozgrywkach Pucharu Świata, nie mógł się denerwować, wiedziała, że ta sytuacja nie będzie mu dawała spokoju do końca i w ostateczności może to się odbić, na jakości jego gry. Zagryzła wargę. Postanowiła powiedzieć mu prawdę.  

- Nie żyje… - Wyszeptała.

- Nie żyje? Czekaj, czekaj… Jak to nie..? Co jest grane! Czemu tak rozpaczasz nad jakimś kolesiem!? Kim on dla ciebie jest!? – Znów podniósł głos.

- Proszę… Uspokój się… Wszystko ci opowiem… - Powiedziała i starła łzę, która zebrała jej się w kąciku oka.

- Ugh… Ok. – Odpuścił słysząc, w jakim jest stanie.

- To był mój chłopak… Czekaj. Daj mi skończyć. – Mruknęła, kiedy usłyszała jak gwałtownie wciąga powietrze. – Nie żyje od 5 lat. Był dla mnie kimś ważnym, kiedy mieszkałam jeszcze w Łodzi… Po prostu. Jutro, dzisiaj… Nawet nie wiem, która godzina. – Rozejrzała się po ciemnym pokoju. – Przypada rocznica jego śmierci… I chyba przez to… Jakoś tak złapałam dołka. – Wyrzuciła z siebie. Do jej uszu doszło głośne westchnienie.

- Boże… Nie strasz mnie już tak nigdy. – Dodał cicho.

- Nie chciałam… - Mruknęła.

- Kocham cię. – Te słowa podziałały jak kubeł zimnej wody. Od razu wróciła do rzeczywistości. – Żałuję, że nie mogę być teraz obok…

- Je ciebie też… - Powiedziała niepewnie, jakby wymawiała te słowa po raz pierwszy. – Nie martw się, przejdzie mi.

- Ehhh… Mogę coś dla ciebie zrobić? – Słyszała po jego głosie, że obwinia się za stan jej samopoczucia.

- Możesz mi kupić taką wielgachną kredkę z napisem „Tokyo” do kompletu. – Zażartowała, żeby podnieść go na duchu.

- Wiesz, że nawet gdzieś taką widziałem. – Buchnął śmiechem. – Jutro wyciągnę Andrzeja na zakupy.

- Będę czekać… Dobranoc… - Mruknęła.

- Oyasumi. – Błysnął japońskim Karol. Nic mu nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się sama do siebie. Tego potrzebowała, tej rozmowy, jego…



   FOLK DESIGN 


- Pani Dyrektor, ktoś do pani. - Rzuciła Katarzyna.

 - Powiedz Kasiu, że ma przyjść jutro, dzisiaj już kończę pracę, jest 16:10. - Upomniała ją szefowa.

 - Ale Pani Dyrektor, to Pan Winiarski czeka. - Odpowiedziała Pawlikowska.

 - Michał? - Dyrektorka tak się zdziwiła, że aż lewa brew podskoczyła jej do góry. - To przekaż mu, że może wejść. - Dodała.

 - Dobrze przekażę, ale idę już do domu, dowidzenia Pani Dyrektor. - Powiedziała Katarzyna i wyszła.

 - Pa. - Pożegnała ją Majka. Asystentka wyszła z gabinetu dziewczyny. Po chwili do środka wpadł Michał.

 - Coś się stało? - Spytała podejrzliwie blondynka.

 - Chciałem Cię zobaczyć. - Winiarski chwycił Majkę i przyciągnął do siebie.

 - Zasady korporacji mnie w pracy obowiązują. - Rzuciła ostrzegawczo niebieskooka.

 - Mam dla Ciebie propozycję. - Powiedział poważnie, co zaniepokoiło blondynkę.

 - Ale ja nie chcę... - Powiedziała niemal wyjąc Majka, która pomyślała zupełnie, co innego.

 - Czego nie chcesz? - Zapytał Winiar.

 - No całego tego cyrku... Wiesz.. Pierścionka, szumu w rodzinie, tego papierka.. - Zaczęła się tłumaczyć. Michał wybuchł śmiechem i długo nie mógł się opanować.  - Kpisz ze mnie? - Wściekła się.

 - Ale mi nie chodzi o małżeństwo. - Powiedział łapiąc oddech między atakami gwałtownego śmiechu.

 - Nie? -Rzuciła szczęśliwa niebieskooka. - To, o co? - Dodała.

 - Chcę żebyśmy razem zamieszkali. - Zaproponował. Nogi pod Majką się ugięły.

 - To prawie to samo co ślub, wiesz?! - Rzuciła ostro.

 - Nie. Nie porównuj mieszkania razem od razu z małżeństwem. - Powiedział Michał - I tak wcześniej czy później zamieszkamy razem. Przecież urodzi nam się dziecko. - Dodał.

 - Dziecko urodzi się dopiero w marcu jak dobrze wiesz. - Powiedziała oschle.

 - Co nie zmienia faktu, że nie możemy zamieszkać wcześniej. - Upierał się przy swoim.

 - To chyba troszkę za szybko... - Przekonywała go dyrektorka.

 - Wcale nie... Jesteśmy razem już prawie pół roku. Jesteś w ciąży, niedługo na świat przyjdzie dziecko, musimy się do siebie przyzwyczaić… - Siatkarz nie dawał za wygraną.

 - Ale ja jestem kijową panią domu... – Mruknęła niezadowolona.

 - Ja przejmę część obowiązków.. – Dalej naciskał.

 - Pomyślę o tym. Okej? - Rzuciła niebieskooka.

 - Dobra jestem w stanie czekać. Na taką kobietę jak Ty to i całe życie. - Powiedział z błyskiem w oku.



   Wtorek

   Ulica 3 Maja



- Hej już nie śpisz? – Nie ukrywała swojego zdziwienia Majka.

- Jak widzisz… - Posłała jej sztuczny uśmiech, współlokatorka odwzajemniła go. Dała się nabrać. – Wczoraj szybko zasnęłam, więc zdążyłam już naładować bateryjki. – Buchnęła trochę przesadzonym śmiechem.

- Tak, ale wydawało mi się, że później jeszcze z kimś rozmawiałaś. – Rzuciła beztrosko, upijając kolejny łyk kawy.

- Karol się stęsknił. – Szatynka niewinnie wzruszyła ramionami.

- W środku noc? – Prychnęła niebieskooka.

- Jest w Japonii… Inne strefy czasowe i w ogóle… - Uśmiechnęła się promiennie i zniknęła w swoim pokoju, miała już dosyć tej całej szopki. Wyjęła z szafy czarne rurki, do tego szarą bluzkę z kotem, zazwyczaj jej wygląd poprawiał jej humor, dzisiaj to nie działało.

- Ooo… Widzę, że ktoś tu ma dobry dzień. – Do środka wpadła gotowa już do wyjścia Majka.

- Już wychodzisz? – Nina szybko zmieniła temat.

- Tak, kochana… Te tak zwane nadgodziny. – Puściła w jej stronę oko i ruszyła w kierunku wyjścia.

- Kiedyś się zaharujesz… - Usłyszała głos przyjaciółki za plecami.



   Tymczasem Nina ani myślała iść dzisiaj do pracy. Spojrzała na zegarek, zostało jej 20 minut do odjazdu autobusu. Szybko przebrała ubrania i niedbale przeczesała pozawijane włosy ukochanym, żółtym grzebieniem. Zakupione wczoraj rzeczy wrzuciła do torby sportowej, którą zazwyczaj nosiła na treningi tenisa. Na plecy zarzuciła szarą jesienną kurtkę. Sprawdziła kieszenie. Telefon i portfel były na swoim miejscu. Przed samym wyjściem spojrzała w wielkie lustro wiszące na ścianie. Dziewczyna w odbiciu zdecydowanie nie była nią. Włosy w nieładzie, siniaki pod oczami, blada cera. Odmówiła sobie dzisiaj nawet makijażu. Zdziwiłaby się, gdyby ktoś na ulicy ją poznał. Z resztą, taką miała nadzieję. Potrzebowała samotności, nie miała ochoty na kolejną sztuczną konwersację pt. „Chwalenie się nic nie wartymi pierdołami”. Głośno westchnęła. Zostało jej 8 minut. Chwyciła torbę i biegiem ruszyła w kierunku schodów.  



   Na szczęście przystanek znajdował się dość blisko, a z obecną kondycją udało jej się tam dotrzeć w miarę sprawnie, przez moment zatraciła się w szaleńczym biegu, zapominając o celu swojej podróży. Kochała biegać, od tak dawna tego nie robiła, zapomniała, jakie to odprężające, ile daje jej przyjemności. Przez to zamyślenie wybrała nie tę ulicę i trasa wydłużyła jej się o kolejne 300 metrów. W końcu zdyszana osiągnęła swój cel. Autobus podjechał chwilę później. Zapłaciła za bilet i usiadła na jednym z wolnych miejsc. Przez dłuższą część drogi jechała sama, ale kilka kilometrów przed Łodzią przysiadła się do niej młoda dziewczyna, mogła oszacować, że były w podobnym wieku.

- Wolne? – Bąknęła cicho.

- Yhmm… - Odpowiedziała jej szatyna, nie odwracając wzroku od okna. Przez moment odwróciła się w stronę swojej towarzyszki, aby zabrać spod jej nóg swoją torbę. Na chwilę zawiesiła swój wzrok, uważnie ja ilustrując. Szary kaptur jej bluzy szczelnie zasłaniał jej twarz, z kieszeni bluzy wystawał biały kabelek i urywał się na wysokości uszu, słuchała muzyki. Nie wiedząc, czemu jej uwagę przykuła mała srebrna bransoletka z dwiema zawieszkami w kształcie gwiazdy i księżyca. Dziewczyna nadal nie zwracała na nią uwagi. Nina nadal nie odrywała wzroku od jej ręki. Dopiero wtedy zauważyła kilka jasnych kresek na nadgarstku. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Czuła się jak by podróżowała w czasie i spotkała samą siebie sprzed lat. Nosiła podobną bluzę, posiadała podobną bransoletkę i sama do dzisiaj nosi głębokie blizny na rękach. Postaci, która siedziała obok niej brakowało tylko drugiej, podobnej do niej ubiorem koleżanki. Wtedy mogłaby z pewnością nazwać ją sobą. Widocznie za długo utkwiła wzrok w jednym punkcie, ponieważ dziewczyna rzuciła jej nerwowe spojrzenie. Uchwyciła kolor jej oczu – niebieski.  Wtedy przeżyła olśnienie.  

- Janka? – Spytała z całą powagą. Druga pasażerka gwałtownie odwróciła się w jej stronę, uważnie przyglądając się jej twarzy.

- Nina… - Wyszeptała i zdarła kaptur z głowy. – Nie poznałam cię. – Odpowiedziała i porwała szatynkę w ramiona.

- To chyba działa w obie strony. – Uśmiechnęła się nikle. Teraz mogła obejrzeć byłą przyjaciółkę. W cale się nie zmieniła. Z resztą… Mimo braku pokrewieństwa były do siebie podobne jak siostry. Ten sam kolor włosów, kształt nosa, usta. Przez to Arek często wypominał Ninie, że jest adoptowana. Za czasów liceum specjalnie nosiły takie same fryzury, podobne ubrania. Były podobnej budowy i tego samego wzrostu. W gruncie rzeczy różnił je tylko kolor oczu. Jej zielone wpadające w szafir i błękitne jasne niczym kolor nieba w lecie. Kiedy chodziły do jednej klasy, często lubiły zamieniać się rolami. Po pół roku, mówiły już w ten sam sposób. Na swoim koncie miały nie jeden przekręt. Najlepszym był pomysł z soczewkami, które ojciec zafundował Ninie. Kiedy panna Tul dzień wcześniej zwiała z lekcji matematyki, następnego miała gwarantowaną odpowiedź przy tablicy. Ubrały i uczesały się z Janką niczym bliźniaczki, założyły soczewki i tak Janka niczym rasowa aktorka odpowiedziała na piątkę na rzecz swojej przyjaciółki, a nauczycielka przez moment nie pomyślała nawet, że stoi przed nią jej prymuska. Nina nie zapomniała się odwdzięczyć i tego samego dnia, do dziennika pod nazwiskiem Bryńska pojawiła się szóstka z zaległego biegu z przeszkodami. Oczywiście nikt się o tym nigdy nie dowiedział, a dziewczyny dość często praktykowały takie zmiany. – Nadal nosisz tę bransoletkę. – Stwierdziła.

- Tak, nadal jest dla mnie bardzo ważna. – Poprawiła srebrny łańcuszek.

- A… - Zawahała się przez moment. – Co z twoim tatą?

- Nie żyje… - Odpowiedziała.

- Tak mi przykro. – Mruknęła i znów przytuliła przyjaciółkę. Tata Janki od lat walczył z rakiem płuc. Były momenty, kiedy lekarz dawał wszystkim złudną nadzieję, że wszystko będzie dobrze i organizm wygrywa z chorobą. Przez co dziewczyna była bardzo zamknięta w sobie i nie miała zbyt wielu przyjaciół, zbiegło się to w jednym czasie ze śmiercią Jarka i załamaniem Niny. To ta samotność dała początek wielkiej przyjaźni, która trwała niespełna pół roku, jednak w tym czasie obie zdołały wyprowadzić się na prostą. Były dla siebie powodem do uśmiechu. Przed samym wyjazdem Niny do Bełchatowa, podarowała jej bransoletkę. Na drugiej stronie wygrawerowane było „Nie zapomnij mnie…” , ona sama też taką posiadała. Od momentu swojej przeprowadzki, nie widziały się więcej.  – Ale… Kiedy wyjeżdżałam, lekarz mówił, że wyzdrowieje.

- Zmarł rok później. – Mówiła dalej spokojnie.

- Przepraszam… - Wyszeptała zielonooka i spuściła wzrok.

- Za co? – Janka zamrugała kilka razy nie wiedząc, o co chodzi.

- Nie zapomnij o mnie… - Wyrecytowała. – A jednak…

- To nie twoja wina… - Pocieszała ją dziewczyna. – Po śmierci taty wraz z mamą przeprowadziliśmy się do Warszawy. Ale… Teraz po pięciu latach, znów wychodzi za mąż, a ja wróciłam na stare śmieci trochę powspominać. – Mówiła przez cały czas się uśmiechając.

- Musisz mnie kiedyś odwiedzić. – Odpowiedziała jej szatynka pośpiesznie biorąc swoja torbę na kolana. Miała zamiar wysiąść na najbliższym przystanku. - Tutaj masz mój numer. – Z kieszeni wyciągnęła pogniecioną wizytówkę z danymi salonu.

- Dziękuję. – Uśmiech niebieskookiej jeszcze bardziej się poszerzył.

- Miło było znów cię spotkać. To do następnego. – Rzuciła w znacznie lepszym humorze i ustawiła się w kolejce do wyjścia.

- Nina… Przyjechałaś do niego… Prawda… - Usłyszała zduszony głos z oddali. Nie była w stanie odpowiedzieć, była już za daleko.



   Wysiadł z autobusu i otrząsnęła się czując zimno, jakie ją nagle otoczyło. Poprawiła torbę, która od dawna wisiała na jej ramieniu i szybkim krokiem przecięła ulicę Ogrodową. Szła przez chwilkę wzdłuż starego muru i w końcu dostrzegła małą furtkę. Uchyliła ją i weszła na teren Starego Cmentarza. Z początku musiała pokonać jego prawosławną część, w końcu dotarła i do grobów katolików. Szybko omiotła wzrokiem okolicę. Zlustrowała ścieżki i już wiedziała gdzie się znajduje. Skręciła w prawo i dotarła do głównej alejki. Kroczyła nią powoli obserwując wystawne mogiły, które naprawdę zachwycały. Może to było trochę dziwne, ale na swój sposób lubiła takie miejsca. Skręciła w lewo jeszcze kilka kroków, czuła jak cała drży. Znalazła go. Czule zepchnęła uschnięty liść z kamiennej płyty i opuszkami palców pogładziła wygrawerowaną na marmurowej tablicy podobiznę chłopaka.

- Jestem… Nie zapomniałam… - Mówiła cicho, jakby nie chciała go obudzić. – Zawsze przyjeżdżam. Może nie za często… Ale jestem… - Mruknęła, jeden z przechodniów zwrócił na nią uwagę. Odpięła zamek w torbie wyciągnęła dwa znicze. Nerwowo przeszukała kieszeń kurtki. – Jest… - Wyciągnęła z niej zapalniczkę i spokojnie podpaliła malutkie sznureczki nasączone woskiem. Jeden z nich buchnął ogniem i poparzył jej palec. Syknęła i wsadziła go do ust by złagodzić ból, tak… Jak to on miał robić w zwyczaju. Starannie postawiła je w dwóch końcach grobu, a w centralnej części ułożyła wieniec. Przez moment obserwowała efekt swojej pracy, potem przeniosła się na ławkę, która stała obok. – I co o nich sądzisz? Żółte… Wiedziałam, że ci się spodobają… Pomyśleć, że zapomniałam o takim szczególe… - Mówiła lekko się uśmiechając. Mężczyzna, który obserwował ją od dłuższej chwili popukał się po czole i ruszył dalej. Nic sobie z tego nie zrobiła. – U mnie wszystko po staremu, pracuję… Majka jest w ciąży… Szkoda, że nie miała okazji cię poznać. W moim życiu pojawił się ktoś jeszcze… Pewnie ci się to nie spodoba. – Zaśmiała się ironicznie. – Ale jestem szczęśliwa… Tak jak chciałeś… - Umilkła. Zawsze znajdywała w nim swoje oparcie, nawet teraz czuła jego obecność, wiedziała, że zawsze jej słucha, kiedy go odwiedza. Znów przeniosła wzrok na jego podobiznę, odtworzyła jego twarz w pamięci, barwę głosu, szczery uśmiech. Z tym uśmiechem na ustach zakładał na jej głowę kask uważnie go zapinając. Pamiętała, w jak wielkim była szoku, że odstępuje jej swój ulubiony. Szybko wytłumaczył jej, że w drugim zepsuł się zamek i nie można go do końca dopiąć. Rzuciła kilka słów protestu, ale on zamknął jej usta pocałunkiem i wspomniał, że musi dbać o narzeczoną. Tak od dwóch i dokładnie pół tygodnia na jej palcu lśnił pierścionek zaręczynowy. Dlaczego tak się spieszyli? Ona od dłuższego czasu odkładała pieniądze, on uskładał sporą sumę pracując w jednym z warsztatów. Po co to wszystko? Przez to, że chciał ją w końcu wiedzieć szczęśliwą. Ona nie dawała sobie rady z nauką, atmosfera w domu stawała się coraz bardziej napięta, a Nina załamana. W końcu oboje zaplanowali sobie wspólną przyszłość. Zaręczyli się, a niedługo później znaleźli odpowiednią kawalerkę, w której mogliby zamieszkać. Tydzień wcześniej zielonooka rzuciła obecną szkołę i jakimś cudem, pewnie za sprawą prawdziwego talentu, dostała pracę na okres próbny w jednym z salonów fryzjerskich. Oczywiście, żadne z rodziców nic o tym nie wiedziało, a oni pod pretekstem kolejnej przejażdżki mieli dzisiaj odebrać klucze od nowego mieszkania. Nina z nieukrytą ekscytacją przyległa do pleców ukochanego. Kiedy mknęli ulicami przedmieścia czuła, że właśnie teraz zabiera ją w to „lepsze miejsce, gdzie będą szczęśliwi”. Nie zauważyła nawet jak czarne BMW z piskiem opon zajeżdża im drogę. A potem… Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.  Jarek usilnie wciskający hamulec i siłujący się z kierownicą, jej głuchy krzyk, który niósł się za nimi, jego ostatnie spojrzenie posłane w jej kierunku, pełne bólu i troski. Straszliwy huk i poczucie bezwładności, bezpieczeństwa. Czuła się jakby dobrze spała. Nie mogła się ruszyć, mimo wszystko była świadoma. Zastanawiała się, czy tak właśnie wygląda śmierć. Jeśli tak, była naprawdę miłą formą, z którą wolałaby zostać. Z każdą chwilą jej zmysły wyłączały się jeden po drugim, coraz mniej myślała, coraz mniej czuła. Nie miała ochoty walczyć, nie widziała sensu, jakaś część mówiła jej, że już nie ma, dla kogo. Coraz bardziej zatracała się w ciemnej otchłani.

- Nina… - Głos matki przerwał błogą ciszę. – Nina błagam obudź się… - Słyszała płaczliwy głos matki, który odbijał się w jej głowie niczym echo.

- Mamo wszystko w porządku. – Chciała powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła, a suche wargi nawet się nie poruszyły.

- Błagam cię nie ty… - Nagle jej ręka stała się naprawdę ciężka. Jakby ktoś z całej siły ściągał ją w dół.

- Mamo puść… Proszę… - Przeleciało przez jej głowę. Znowu jej ciało nie zareagowało. Mruknęła niezadowolona. Dłoń nadal jej ciążyła, nie słyszała już nic. Tylko szloch matki. Nie mogła jej tego zrobić. Czuła się winna całej sytuacji, w której ta biedna kobieta się znalazła. Chciała wstać, przytulić ją. Pozostanie w tym niebycie nie wchodziło w grę, wciąż czuła, każda część jej ciała krzyczała, aby wrócić. Mogła to zrobić. Nie widziała jak. Próbowała poruszyć ręką, była ona jedyną kończyną, którą nadal czuła. Nic. Jeszcze raz. Znów bez rezultatu. Wściekła całą swoją uwagę skupiła na jednym palcu i… Drgnął… Jeszcze raz. I tym razem mogła poruszać już trzema.

- Nina..? – Usłyszała zdziwiony głos kobiety. – Kochanie słyszysz mnie..? – Powiedziała to nieco głośniej.

- Tak mamo! Słyszę cię! Wracam! – Chciała krzyknąć, tak jak się spodziewała nie dało to żadnego efektu. Mimo to odzyskała władzę nad dłonią, która coraz bardziej ściągała ją ku dołowi, a ona coraz bardziej odzyskiwała świadomość. W pewnym momencie nie czuła już ciężaru, ale dotyk matki. To zaważyło na wszystkim. Niepewnie ścisnęła jej dłoń i nagle coś w niej pękło. Niewidzialna bariera, która ją podtrzymywała. Zaczęła gwałtownie spadać, szamoczą się na wszystkie strony i… Biel… Nagła, oślepiająca biel. – Nie żyję… - Stwierdziła gorzko, ale jej usta poruszyły się, a z gardła wydobył się słaby głos. Oślepiająca jasność przestała być już tak bolesna, otworzyła szerzej oczy. Obok niej siedziała zapłakana matka, usilnie trzymając ją za rękę. Na krześle pod ścianą siedział Arek z podpuchniętymi oczami, a nad nią pochylał się młody lekarz w białym uniformie.

- Mamy ją! – Oznajmił radośnie.



Otrząsnęła się nagle wyrywając z zamyślenia. Przez ten cały czas tempo wpatrywała się w grób. Spojrzała na zegarek przesiedziała tu przeszło godzinę. Nawet nie wiedziała, kiedy ten czas minął. Wcześniej miała ochotę odwiedzić jeszcze rodziców, ale z każdą chwilą chęci opuszczały ja coraz bardziej. Chciała po prostu wrócić do domu. – To do zobaczenia. – Uśmiechnęła się lekko i podniosła z ławki. Najbliższy autobus miała za 15 minut. Wyszła z cmentarza. Wpadła do pierwszego lepszego sklepu, kupując swój standardowy zestaw antydepresyjny i ruszyła w kierunku przystanku.



Ulica 3 maja



  Kiedy Majka wieczorem wróciła do mieszkania, nie wierzyła własnym zmysłom. W całym domu śmierdziało dymem. Pierwsza myśl, jaka przebiegła przez jej głowę to kolejne spalone danie przez jej zapominalską współlokatorkę. Jednak uświadomiła sobie, że to dym papierosowy. Szybko przebiegła wzrokiem po wieszaku. Nie było na nim żadnych kurtek, czy płaszczy. Co oznaczało, że nie mają żadnego towarzystwa. Wściekła ruszyła pewnym krokiem przez salon, gdzie zauważyła otwarte drzwi balkonowe. Po cichu wysunęła głowę na zewnątrz. Nina siedziała na krześle opierając nogi o balustradę. W dłoni trzymała żarzący się jeszcze papieros.

- Przecież ona nie pali… - Przeleciało przez jej głowę i w tym momencie zapaliło się w niej czerwone światełko. Szybko przypomniała sobie jej słowa. – „Pale… Jeśli jest naprawdę ze źle.” Wyszła na balkon.

- Nina? Co się stało? – Powiedziała cicho. Szatynka nie zwróciła na nią uwagi. Zaciągnęła się po raz kolejny.

- Jarek… - Mruknęła i wypuściła dym. Majka przeżyła oświecenie. Nie wierzyła, że o tym zapomniała. Co roku wyciągała Ninę z dołka, ale… Teraz jakoś to jej umknęło. – Już wszystko w porządku. Jutro będzie lepiej. – Odpowiedziała szatynka dogasając papierosa w popielniczce. Minęła ją i przeszła do salonu.

- Przepraszam. Byłam naprawdę zapracowana. – Zaczęła się tłumaczyć niebieskooka.

- Nie szkodzi. – Przyjaciółka przytuliła się do niej. Gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.

- Ja otworzę. Ty się trochę ogarnij i uchyl okna, bo tu dzisiaj nie wytrzymam. – Uśmiechnęła się lekko Majka. Twarz Niny rozjaśniła się lekko, co było dobrym znakiem. Blondynka przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Przed nią stał siatkarz Skry. – Yyy… Słucham... – Mruknęła tłumiąc zdziwienie.

- Firma kurierska Kacper Piechocki i spółka z pilną przesyłką do pani Niny. – Ukłonił się teatralnie odgrywając swoją rolę z charakterystycznym szerokim uśmiechem.

- Tak wejdź… - Zaprosiła go do środka. W dłoniach trzymał sporej wielkości kosz przykryty serwetką. – Nina! – Krzyknęła.

- Idę! – Odpowiedziała jej i pojawiła się w salonie. – Co jest? – Rzuciła pytanie w kierunku Piecha. Często bywała w Energii na ich treningach w sezonie, przez co z zespołem wiązały ja raczej koleżeńskie relacje.

- To od Karola. -  Postawił na ziemi koszyk. – Ponoć nie za dobrze się trzymasz… - Spojrzał na nią, przytakując sobie po cichu. – Rzucił pomysłem, wybrał prezent, ja robię tu tylko za kuriera. – Znów się uśmiechnął.

- Co to? – Spytała podejrzliwie. Znała Karola, miał wiele genialnych pomysłów. Ściągnęła serwetkę, chwilę później z kosza wychylił się malutki łepek. Był to szczeniak. – Labrador… - Powiedziała zachwycona. – Jejku! Jest śliczny! – Wzięła go na ręce i przytuliła mocno. – Majka zobacz, jaki słodziak! – Wstała i podeszła bliżej niej.

- Taaa… - Burknęła blondynka. Nie przepadała za zwierzętami.

- Miał rację. O wiele ładniej ci z uśmiechem. – Rzucił komplementem Piechu.

- Dziękuję! Dziękuję! – Podbiegła do niego i go przytuliła.

- Nie mi… Dziękuj Wąskiemi. – Poczochrał jasną sierść pieska. – Ja będę uciekał. Późno już. – Ruszył w kierunku drzwi. – A i jeszcze jedno… Jak go nazwiesz? – Zapytał.

- Yyy… Niko! – Zawołała zielonooka.

- Skąd taki pomysł. – Prychnął z uśmiechem. – Kacper było by ładniejsze. – Kiwnął głową i wyszedł.

- Ale ty nie jesteś Kacper tylko Nikoś, nie? – Mówiła słodkim głosem Nina i cmoknęła szczeniaka w czubek nosa.

- No super… - Rzuciła niezadowolona Majak. W tym mieszkaniu brakowało im tylko zwierzaka, który będzie robił bałagan i wszędzie rozsiewał swoją sierść. – Po prostu super…  





Hej! Tylko nie bijcie! Miałam jakiś zastój... Jak nigdy, w sensie jak zawsze, kiedy mam zabrać się za rozdział to jest mi ciężko. Ale teraz. Ani mózg, ani ciało nie chciały współpracować. To chyba przez tę szkołę, wysysa ze mnie wszystkie soki. :P Zostało mi tylko przeprosić i życzyć na przekór miłej i dłuuugiej, chyba najdłuższej lektury. :) Dużo razy poruszałyśmy wątek wypadku, w końcu pasowało go przedstawić. Rozdział zupełnie w stylu jesiennym, depresyjny i głęboki... Jakoś tak ostatnio wygląda mój styl pisania... Zmieniam się. Heh... No to tak. Zapraszamy już na najbliższy weekend. Rekompensata... Więcej Majki. Takie to biedactwo poszkodowane w tej notce. :)

A teraz oyasuminasai i trzymamy kciuki za Puchar Świata w Japonii... :D